poniedziałek, 1 grudnia 2014

Stracony



W odległej krainie, gdzie bujne, wiecznie zielone lasy graniczyły z nieurodzajnymi ziemiami, znajdywały się dwa państwa. Granicę tych państw wyznaczały wysokie góry nazwane na cześć pradawnej bogini, stworzycielki świata, Aldi.
Na zachodzie leżało państwo Aldaria, rządzone przez ludzi, a królem im był Ebil Bezwzględny. Mężczyzna ten był zazdrosny o bogactwo i żyzność wschodniego kraju, Invee.  Invee słynęło z bogactwa i urodzajnych ziem. Rosły tam wysokie drzewa, których drewno miało twardość stali i wytrzymałość skały. Tamtejsze kopalnie wypełniały kamienie szlachetne różnego rodzaju, a krajem władały nieśmiertelne istoty, wedle legend zrodzone z krwi bogini Aldi, elfy.
   
Władca elfów, Elbereth Srebrny, odznaczał się miłosierdziem i pokojowym nastawieniem. Mężczyzna szczerze współczuł zachodnim sąsiadom ubogiej krainy, niedającej plonów. Elfi król, słynący z dobroci swego serca, niejednokrotnie starał się obdarować Aldarię bogactwem, jednak król Ebil, unosząc się dumą i niechęcią do nieśmiertelnego gatunku, odtrącał dary.
Pewnego dnia, gdy Elbereth ponownie zaoferował pomoc władcy Aldarii, wybuchł konflikt. Ebil w złości rozkazał swym poddanym pojmać świtę króla elfów i wtrącić ich do lochów. Dnia następnego zlecił, by u podnóży gór Aldi wybudować więzienie dla istot, które raczyły go ośmieszyć.
Wraz z rozpoczęciem prac budowlanych na Invee najechali ludzie, którzy siłą i brutalnością podbili urodzajny kraj. Żyzna ziemia została zroszona krwią niewinnych. Wiele elfów zginęło w walce o swoją wolność. Ci, co nie polegli na polu bitwy, zostali pojmani i wtrąceni do ciemnych i wilgotnych cel więzienia.
Garstka uciekła, szukając schronienia w dalekich i dzikich puszczach niedostępnych dla brutalnej nacji. Tam, wśród drzew, elfy starały się wieść proste życie z dala od ludzkich oczu.
            Wraz z upływem lat, Invee coraz bardziej umierało. Lasy wycinano, kopalnie ograbiano z minerałów, tylko po to, by chciwy król Ebil mógł wieść dostatnie i pełne przepychu życie.
Jego syn, Igiel, nie zgadzał się z polityką ojca. Igielowi nie zależało na bogactwach. Następca tronu Aldari chciał zobaczyć świat, poznać odległe krainy, a najbardziej pragnął na własne oczy ujrzeć postać elfa. Istotę, która w wiele lat po najeździe na Invee, stała się postacią z legend.
            Młody książę swój czas spędzał na konnych przejażdżkach i podziwianiu barwnych ptaków. Z dnia na dzień zapuszczał się coraz dalej, chcąc poznać krainę, w której żyły elfy, z nadzieją, że pewnego dnia ujrzy jednego z nich.
           Kary koń, z grzywą gęstą i bujną, stukając kopytami o twardą ziemię, zapuszczał się głębiej w las. Na jego grzbiecie, w bogato zdobionym siodle, wykonanym z najlepszego gatunku, skóry siedział Igiel. Jego twarz o surowych rysach bardzo przypominała tą, która należała do króla obydwóch krain. Wąski, długi nos, który lekko się zakrzywiał ku dołowi, zdawał się być dziobem drapieżnego ptaka szybującego w przestworzach.
Oczy, ciemne, w kolorze nocnego nieba, siedziały głęboko osadzone w czaszce. Gęste rzęsy okalały granat tęczówek, zaś krzaczaste brwi były zmarszczone w grymasie.
Usta wąskie, teraz zaciśnięte, miały kolor bladych płatków róży. Ciemna cera kontrastowała z jasnym kolorem platynowych włosów, które, długie za łopatki, uwiązane miał w warkocz.
Przenikliwe spojrzenie barczystego mężczyzny przeczesywało zieleń krzewów. Igiel znajdywał się daleko od domu. Był w miejscu, do którego nie zaszedł jeszcze żaden człek. Otaczała go surowa i dzika puszcza, która nie znała człowieka.
W tym miejscu, z każdego drzewa pnącego się wysoko ku niebu, z każdego kwiatu rozpościerającego swe kolorowe płatki, z każdego owocu błyszczącego w promieniach słońca, czuć było siłę i potęgę natury. Wiatr świszczący w koronach drzew zdawał się być oddechem samej bogini, a deszcz siąpiący co jakiś czas z nieba, jej łzami.
            W zielonej gęstwinie jeźdźcowi przyglądały się czujne oczy. Oczy jak u smoka, o tęczówkach w kolorze fioletu, nie spuszczały ani na chwilę wzroku z przybysza. Niczym duch, bezszelestnie, postać poruszała się między gałęziami, które zdawały się same przed nią uchylać. Długie, spiczaste uszy, ozdobione złotymi kolczykami, wyłapywały każdy, nawet najcichszy dźwięk.
            Jeździec zatrzymał konia, czując, iż nie był sam w puszczy. Serce skryte w piersi kołatało zaciekle z podekscytowania i strachu. Igiel zeskoczył z konia i rozejrzał się wokół, szukając źródła swego niepokoju. Nagle, za plecami usłyszał trzask łamanej gałęzi.
– Kto tam? – spytał głębokim głosem. Granatowe oczy patrzyły się prosto na intruza, chowającego się wśród zieleni. – Nie uczynię ci krzywdy – powiedział spokojnym tonem głosu, książę. – Zobacz. – Rozpostarł ramiona i powoli obrócił się wokół własnej osi. – Nie posiadam oręża. Wyjdź z ukrycia i nie strasz już zbłądzonego wędrowca – rzekł w stronę zarośli.
Po chwili z cienia drzew wyłoniła się postać. Wzrostem dorównująca człowiekowi, jednak sylwetkę miała drobniejszą i smuklejszą. Mlecznobiała skóra, w poronieniach słońca zdawała się świecić jasną poświatą. Duże, wąskie oczy okalał wachlarz srebrzystych rzęs. Fioletowe tęczówki spoglądały nieufnie na przybysza z dalekich krain.
Twarz w kształcie trójkąta zdawała się być wyciosana z marmuru przez najlepszego rzeźbiarza. Bladoróżowe usta, teraz lekko rozchylone, ukazywały perłowe zęby. Srebrzyste włosy spływały kaskadą po plecach aż do bioder, na które opadała biała poszarpana szata przypominająca suknię. Spiczaste uszy tylko potwierdzały z kim Igiel miał do czynienia.
– Jesteś elfką – wypowiedział w szoku. Istota przekrzywiła głowę przyglądając się intruzowi z nieukrywaną ciekawością.
– Zbłądziłeś? – Melodyjny głos, który dźwiękiem przypominał brzmienie harfy, działał na zmysły niczym magiczny urok. 
Igiel pokręcił głową. Oniemiały wpatrywał się w najpiękniejszą istotę, jaką do tej pory spotkał w swoim życiu.
– Przywiodły mnie tu legendy o boskich istotach – odrzekł. – Widać nie kłamały. Zwę się Igiel. – Mężczyzna pokłonił się nisko w geście głębokiego szacunku. 
Elfka uśmiechnęła się delikatnie.
– Naesse – powiedziała i wskazała dłonią na swą osobę.
            

Był pochmurny, lecz spokojny dzień. Co rusz słońce wyłaniało się zza chmur oświetlając budynki z szarej cegły. Stolica Aldari porażała pustką.
Wąskie, brzydkie ulice nie gościły nikogo. Tylko gdzieś, pomiędzy cieniami rzucanymi przez wysokie budynki, przemykał jakiś zbłąkany kot.
W śródmieściu miasta znajdywał się obszerny rynek. W jego centrum umieszczony został drewniany podest, a wokół niego zgromadził się tłum ciekawskich gapiów. Blade twarze ludzi z przejęciem wpatrywały się w nieruchomy rząd rycerzy króla Ebila, wyznaczających drogę do podestu.  
Na nim stało dwoje mężczyzn. Jeden, ze starą, pomarszczoną twarzą oraz głęboko osadzonymi, zmęczonymi szarymi oczami, odziany był w czerwoną togę, a w dłoniach trzymał zwój pergaminu. Drugi spowity był przez czerń,  a w dłoni dzierżył potężny topór.        
Drogą wyznaczoną przez rycerzy zmierzało troje mężczyzn. Dwóch z nich, dumnych i wyprostowanych, odzianych w lśniące zbroje z wyrytym symbolem władcy, starało się utrzymać szamocącego miedzy nimi młodzieńca o jasnych włosach. W jego granatowych oczach czaiła się panika i strach, a na twarzy malowała gorycz.
– Zostawcie mnie! Nie macie prawa! – krzyczał pojmany. – Nie! Nie dam się zabić! 
– Zamknij się! – warknął jeden z rycerzy zza swojej przyłbicy.
Słońce przedzierające się przez chmury, dopełniało jakże nieprzyjemnego widoku. W powietrzu leniwie latały kruki, wykrzykujące raniące uszy dźwięki. Ptaki zdawały się drwić z próbującego oswobodzić się, za wszelką cenę, człowieka.      
Igiel, bo tak się nazywał ów nieszczęśnik, sam ściągnął na siebie wyrok ojca.
          Jeszcze zaledwie dwa dni temu wędrował rad u boku swej elfiej przyjaciółki. Przemierzali razem Invee, podziwiając to, czego nie zdążyli zniszczyć ludzie. 

Był głupcem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bezwzględny był jego ojciec, król Aldarii.
Książę nie donosząc mu o żyjących w puszczy elfach, złamał prawo, tym samym ściągnął na siebie jego srogi gniew. Wraz z Naesse został pojmany nieopodal granicy.
Do teraz, w głowie, słyszał przerażający i rozdzierający serce krzyk kobiety pozbawianej życia jednym ciosem miecza, a w jego uszach dźwięczały mu słowa wypowiedziane przez jednego z rycerzy Aldarii:
Na mocy prawa nadanego mi przez króla, władcę Aldari oraz ciemiężcę Invee, ja, komandor Miles Arwen, aresztuję cię na podstawie naruszenia prawa czwartego, które zobowiązuje do powiadomienia egzekutorów o wolnożyjących elfach. Za to zostajesz zesłany do aresztu, gdzie w odosobnieniu będziesz czekać na wyrok wydany przez Jego Wysokość Ebila Bezwzględnego. Próby stawiania oporu będą postrzegane jako zachowanie agresywne i mogą sprawić, że zostanie wykonana na tobie natychmiastowa egzekucja.
Igiel leżał oniemiały, przygwożdżony ciężarem rosłego mężczyzny. Związali mu ręce i zaczęli prowadzić na zachód, ku Aldarii.               
– Błagam! Zostawcie mnie! – krzyczał przeraźliwie, gdy jeden z rycerzy pchnął go na podest. Wrzaski mężczyzny zaczęły wzbudzać coraz większe zainteresowanie wśród ludzi.
– Błagam, nigdy nikomu w życiu nie zrobiłem krzywdy! Puśćcie mnie!
Uderzenie, zapiekł go policzek. Igiel ze zrezygnowaniem oparł głowę na kolanach. Jego platynowe włosy sięgające do ramion otoczyły mu twarz. Patrząc z daleka, można było pomyśleć, że spływał na niego wodospad płynnego złota.
Bał się. Widząc kata i drewniany bal zabrudzony zaschniętą krwią, czuł co go czekało. Nie było już szans na ucieczkę. Wokół roiło się od straży.
           Igiel spojrzał tęsknym wzrokiem na niebo, po czym zwrócił oczy na szare budynki miasta, które teraz przyprawiały go o dreszcze.
– Wstawaj – odezwał się ten sam rycerz, co podniósł na niego rękę. Jego głos tym razem był cieplejszy i złudnie milszy. 
Książę wstał bez ociągania i posłusznie dał się poprowadzić do kata. Pod naciskiem ramienia uklęknął, a głowę oparł o cuchnące krwią drewno.
– Igielu, synu Ebila Bezwzględnego – odezwał się stary kapłan, rozwijając zwój. 
Znudzonym głosem zaczął odczytywać wyrok:
– Prawomocnym wyrokiem, wydanym przez samego króla Aldarii, za załamanie czwartego przepisu prawa, tym samym dopuszczając się zdrady kraju, zostajesz skazany na śmierć poprzez ścięcie. Czy masz jakieś ostatnie życzenia? – spytał z wyraźną troską w głosie.
– Powiedzcie tylko memu ojcu, że niczego nie żałuję.
To powiedziawszy, odwrócił twarz ku zachodzącemu słońcu. Zamknął swoje granatowe oczy, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.
Pojedynczy świst przeciął powietrze, a odcięta głowa, upadając głucho na podest, spłoszyła ciekawskie ptactwo przysiadające nieopodal. Te zerwało się do lotu z kakofonią dźwięków, brzmiących jak krzyki wszystkich niewinnych osób, które przez próżność króla utraciły życie.

1 komentarz:

  1. Witam,
    smutne, naprawdę smutne, własnego syna kazał zabić...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Komentarze karmią wenę.