W
odległej krainie, gdzie bujne, wiecznie zielone lasy graniczyły z
nieurodzajnymi ziemiami, znajdywały się dwa państwa. Granicę tych państw
wyznaczały wysokie góry nazwane na cześć pradawnej bogini, stworzycielki świata,
Aldi.
Na
zachodzie leżało państwo Aldaria, rządzone przez ludzi, a królem im był Ebil
Bezwzględny. Mężczyzna ten był zazdrosny o bogactwo i żyzność wschodniego kraju,
Invee. Invee słynęło z bogactwa i
urodzajnych ziem. Rosły tam wysokie drzewa, których drewno miało twardość stali
i wytrzymałość skały. Tamtejsze kopalnie wypełniały kamienie
szlachetne różnego rodzaju, a krajem władały nieśmiertelne istoty, wedle
legend zrodzone z krwi bogini Aldi, elfy.
Władca
elfów, Elbereth Srebrny, odznaczał się miłosierdziem i pokojowym nastawieniem. Mężczyzna szczerze współczuł zachodnim sąsiadom ubogiej krainy, niedającej plonów. Elfi król, słynący
z dobroci swego serca, niejednokrotnie starał się obdarować Aldarię bogactwem,
jednak król Ebil, unosząc się dumą i niechęcią do nieśmiertelnego gatunku,
odtrącał dary.
Pewnego
dnia, gdy Elbereth ponownie zaoferował pomoc władcy Aldarii, wybuchł konflikt. Ebil
w złości rozkazał swym poddanym pojmać świtę króla elfów i wtrącić ich do
lochów. Dnia następnego zlecił, by u podnóży gór Aldi wybudować więzienie dla
istot, które raczyły go ośmieszyć.
Wraz
z rozpoczęciem prac budowlanych na Invee najechali ludzie, którzy siłą i
brutalnością podbili urodzajny kraj. Żyzna ziemia została zroszona krwią niewinnych.
Wiele elfów zginęło w walce o swoją wolność. Ci, co nie polegli na polu bitwy,
zostali pojmani i wtrąceni do ciemnych i wilgotnych cel więzienia.
Garstka uciekła, szukając schronienia w dalekich i dzikich puszczach niedostępnych dla brutalnej
nacji. Tam, wśród drzew, elfy starały się wieść proste życie z dala od
ludzkich oczu.
Wraz z upływem lat, Invee coraz
bardziej umierało. Lasy wycinano, kopalnie ograbiano z minerałów, tylko po to,
by chciwy król Ebil mógł wieść dostatnie i pełne przepychu życie.
Jego
syn, Igiel, nie zgadzał się z polityką ojca. Igielowi nie zależało na
bogactwach. Następca tronu Aldari chciał zobaczyć świat, poznać odległe krainy,
a najbardziej pragnął na własne oczy ujrzeć postać elfa. Istotę, która w wiele
lat po najeździe na Invee, stała się postacią z legend.
Młody książę swój czas spędzał na
konnych przejażdżkach i podziwianiu barwnych ptaków. Z dnia na dzień zapuszczał
się coraz dalej, chcąc poznać krainę, w której żyły elfy, z nadzieją, że
pewnego dnia ujrzy jednego z nich.
Kary koń, z grzywą gęstą i bujną,
stukając kopytami o twardą ziemię, zapuszczał się głębiej w las. Na jego
grzbiecie, w bogato zdobionym siodle, wykonanym z najlepszego gatunku, skóry
siedział Igiel. Jego twarz o surowych rysach bardzo przypominała tą, która
należała do króla obydwóch krain. Wąski, długi nos, który lekko się zakrzywiał
ku dołowi, zdawał się być dziobem drapieżnego ptaka szybującego w
przestworzach.
Oczy,
ciemne, w kolorze nocnego nieba, siedziały głęboko osadzone w czaszce. Gęste
rzęsy okalały granat tęczówek, zaś krzaczaste brwi były zmarszczone w grymasie.
Usta
wąskie, teraz zaciśnięte,
miały kolor bladych płatków róży. Ciemna cera kontrastowała z jasnym kolorem
platynowych włosów, które, długie za łopatki, uwiązane miał w warkocz.
Przenikliwe
spojrzenie barczystego mężczyzny przeczesywało zieleń krzewów. Igiel znajdywał się
daleko od domu. Był w miejscu, do którego nie zaszedł jeszcze żaden człek. Otaczała
go surowa i dzika puszcza, która nie znała człowieka.
W
tym miejscu, z każdego drzewa pnącego się wysoko ku niebu, z każdego kwiatu
rozpościerającego swe kolorowe płatki, z każdego owocu błyszczącego w
promieniach słońca, czuć było siłę i potęgę natury. Wiatr świszczący w koronach
drzew zdawał się być oddechem samej bogini, a deszcz siąpiący co jakiś
czas z nieba, jej łzami.
W zielonej gęstwinie jeźdźcowi
przyglądały się czujne oczy. Oczy jak u smoka, o tęczówkach w kolorze fioletu,
nie spuszczały ani na chwilę wzroku z przybysza. Niczym
duch, bezszelestnie, postać poruszała się między gałęziami, które zdawały
się same przed nią uchylać. Długie, spiczaste uszy, ozdobione
złotymi kolczykami, wyłapywały każdy, nawet najcichszy dźwięk.
Jeździec zatrzymał konia, czując, iż
nie był sam w puszczy. Serce skryte w piersi kołatało zaciekle z podekscytowania
i strachu. Igiel zeskoczył z konia i rozejrzał się wokół, szukając źródła swego
niepokoju. Nagle, za plecami usłyszał trzask łamanej gałęzi.
–
Kto tam? – spytał głębokim głosem. Granatowe oczy patrzyły się prosto na
intruza, chowającego się wśród zieleni. – Nie uczynię ci krzywdy – powiedział
spokojnym tonem głosu, książę. – Zobacz. – Rozpostarł ramiona i powoli
obrócił się wokół własnej osi. – Nie posiadam oręża. Wyjdź z ukrycia i nie
strasz już zbłądzonego wędrowca – rzekł w stronę zarośli.
Po
chwili z cienia drzew wyłoniła się postać. Wzrostem dorównująca człowiekowi,
jednak sylwetkę miała drobniejszą i smuklejszą. Mlecznobiała skóra, w poronieniach
słońca zdawała się świecić jasną poświatą. Duże, wąskie oczy okalał wachlarz
srebrzystych rzęs. Fioletowe tęczówki spoglądały nieufnie na przybysza z
dalekich krain.
Twarz
w kształcie trójkąta zdawała się być wyciosana z marmuru przez najlepszego rzeźbiarza.
Bladoróżowe usta, teraz lekko rozchylone, ukazywały perłowe zęby. Srebrzyste
włosy spływały kaskadą po plecach aż do bioder, na które opadała biała poszarpana szata
przypominająca suknię. Spiczaste uszy tylko potwierdzały z kim Igiel miał do
czynienia.
–
Jesteś elfką – wypowiedział w szoku. Istota przekrzywiła głowę przyglądając się
intruzowi z nieukrywaną ciekawością.
– Zbłądziłeś?
– Melodyjny głos, który dźwiękiem przypominał brzmienie harfy, działał na
zmysły niczym magiczny urok.
Igiel pokręcił głową. Oniemiały wpatrywał się w najpiękniejszą istotę, jaką do tej pory spotkał w swoim życiu.
Igiel pokręcił głową. Oniemiały wpatrywał się w najpiękniejszą istotę, jaką do tej pory spotkał w swoim życiu.
–
Przywiodły mnie tu legendy o boskich istotach – odrzekł. – Widać nie kłamały.
Zwę się Igiel. – Mężczyzna pokłonił się nisko w geście głębokiego szacunku.
Elfka uśmiechnęła się delikatnie.
Elfka uśmiechnęła się delikatnie.
–
Naesse – powiedziała i wskazała dłonią na swą osobę.
Był
pochmurny, lecz spokojny dzień. Co rusz słońce wyłaniało się zza chmur
oświetlając budynki z szarej cegły. Stolica Aldari porażała pustką.
Wąskie,
brzydkie ulice nie gościły nikogo. Tylko gdzieś, pomiędzy cieniami rzucanymi
przez wysokie budynki, przemykał jakiś zbłąkany kot.
W śródmieściu
miasta znajdywał się obszerny rynek. W jego centrum umieszczony został
drewniany podest, a wokół niego zgromadził się tłum ciekawskich gapiów. Blade
twarze ludzi z przejęciem wpatrywały się w nieruchomy rząd rycerzy króla Ebila,
wyznaczających drogę do podestu.
Na
nim stało dwoje mężczyzn. Jeden, ze starą, pomarszczoną twarzą oraz głęboko osadzonymi, zmęczonymi szarymi oczami, odziany był w
czerwoną togę, a w dłoniach trzymał zwój pergaminu. Drugi spowity był przez czerń,
a w dłoni dzierżył potężny topór.
Drogą
wyznaczoną przez rycerzy zmierzało troje mężczyzn. Dwóch z nich, dumnych
i wyprostowanych, odzianych w lśniące zbroje z wyrytym symbolem władcy, starało się utrzymać szamocącego miedzy nimi młodzieńca o jasnych włosach.
W jego granatowych oczach czaiła się panika i strach, a na twarzy malowała gorycz.
–
Zostawcie mnie! Nie macie prawa! – krzyczał pojmany. – Nie! Nie dam się zabić!
–
Zamknij się! – warknął jeden z rycerzy zza swojej przyłbicy.
Słońce
przedzierające się przez chmury, dopełniało jakże nieprzyjemnego widoku. W
powietrzu leniwie latały kruki, wykrzykujące raniące uszy dźwięki. Ptaki zdawały
się drwić z próbującego oswobodzić się, za wszelką cenę, człowieka.
Igiel,
bo tak się nazywał ów nieszczęśnik, sam ściągnął na siebie wyrok ojca.
Jeszcze zaledwie dwa dni temu wędrował rad u boku swej elfiej przyjaciółki. Przemierzali razem Invee, podziwiając to, czego nie zdążyli zniszczyć ludzie.
Był głupcem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bezwzględny był jego ojciec, król Aldarii.
Jeszcze zaledwie dwa dni temu wędrował rad u boku swej elfiej przyjaciółki. Przemierzali razem Invee, podziwiając to, czego nie zdążyli zniszczyć ludzie.
Był głupcem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bezwzględny był jego ojciec, król Aldarii.
Książę nie
donosząc mu o żyjących w puszczy elfach, złamał prawo, tym samym ściągnął na
siebie jego srogi gniew. Wraz z Naesse został pojmany nieopodal granicy.
Do
teraz, w głowie, słyszał przerażający i rozdzierający serce krzyk kobiety
pozbawianej życia jednym ciosem miecza, a w jego uszach dźwięczały mu słowa
wypowiedziane przez jednego z rycerzy Aldarii:
– Na mocy prawa nadanego mi przez króla, władcę Aldari oraz ciemiężcę Invee, ja, komandor
Miles Arwen, aresztuję cię na podstawie naruszenia prawa czwartego, które
zobowiązuje do powiadomienia egzekutorów o wolnożyjących elfach. Za to
zostajesz zesłany do aresztu, gdzie w odosobnieniu będziesz czekać na wyrok
wydany przez Jego Wysokość Ebila Bezwzględnego. Próby stawiania oporu będą
postrzegane jako zachowanie agresywne i mogą sprawić, że zostanie wykonana na
tobie natychmiastowa egzekucja.
Igiel
leżał oniemiały, przygwożdżony ciężarem rosłego mężczyzny. Związali mu ręce i
zaczęli prowadzić na zachód, ku Aldarii.
–
Błagam! Zostawcie mnie! – krzyczał przeraźliwie, gdy jeden z rycerzy pchnął go
na podest. Wrzaski mężczyzny zaczęły wzbudzać coraz większe zainteresowanie wśród
ludzi.
–
Błagam, nigdy nikomu w życiu nie zrobiłem krzywdy! Puśćcie mnie!
Uderzenie,
zapiekł go policzek. Igiel ze zrezygnowaniem oparł głowę na kolanach. Jego platynowe
włosy sięgające do ramion otoczyły mu twarz. Patrząc z daleka, można było
pomyśleć, że spływał na niego wodospad płynnego złota.
Bał
się. Widząc kata i drewniany bal zabrudzony zaschniętą krwią, czuł co go czekało. Nie było już
szans na ucieczkę. Wokół roiło się od straży.
Igiel spojrzał
tęsknym wzrokiem na niebo, po czym zwrócił oczy na szare budynki miasta, które teraz
przyprawiały go o dreszcze.
–
Wstawaj – odezwał się ten sam rycerz, co podniósł na niego rękę. Jego głos tym
razem był cieplejszy i złudnie milszy.
Książę wstał bez ociągania i posłusznie dał się poprowadzić do kata. Pod naciskiem ramienia uklęknął, a głowę oparł o cuchnące krwią drewno.
Książę wstał bez ociągania i posłusznie dał się poprowadzić do kata. Pod naciskiem ramienia uklęknął, a głowę oparł o cuchnące krwią drewno.
– Igielu,
synu Ebila Bezwzględnego – odezwał się stary kapłan, rozwijając zwój.
Znudzonym głosem zaczął odczytywać wyrok:
Znudzonym głosem zaczął odczytywać wyrok:
– Prawomocnym
wyrokiem, wydanym przez samego króla Aldarii, za załamanie czwartego przepisu
prawa, tym samym dopuszczając się zdrady kraju, zostajesz skazany na śmierć
poprzez ścięcie. Czy masz jakieś ostatnie życzenia? – spytał z wyraźną troską w
głosie.
– Powiedzcie
tylko memu ojcu, że niczego nie żałuję.
To
powiedziawszy, odwrócił twarz ku zachodzącemu słońcu. Zamknął swoje granatowe
oczy, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.
Pojedynczy
świst przeciął powietrze, a odcięta głowa, upadając głucho na podest, spłoszyła
ciekawskie ptactwo przysiadające nieopodal. Te zerwało się do lotu z kakofonią
dźwięków, brzmiących jak krzyki wszystkich niewinnych osób, które przez
próżność króla utraciły życie.
Witam,
OdpowiedzUsuńsmutne, naprawdę smutne, własnego syna kazał zabić...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie