poniedziałek, 1 grudnia 2014

Definicja



Leżała przy boku mężczyzny, przykryta śnieżnobiałą pierzyną pachnącą krochmalem. Twardy materac nie pozwalał na znalezienie wygodnej pozycji do spania.

Otulała ich noc. Prócz ciszy i odgłosu jego spokojnego oddechu, można było usłyszeć dźwięki miasta, które nigdy nie zasypiało.  Nocne powietrze przesiąknięte spalinami wpadało przez uchylone okno, sprawiając, że woń mieszaniny damskich i męskich perfum, stawała się coraz mniej wyczuwalna. 

Jej otwarte zielone oczy wpatrywały się w popękany sufit, wargi przygryzała perłowymi zębami, a zadbane dłonie zaciskała na pościeli. Miała ochotę płakać, jednak tłumiła w sobie to uczucie, starając się pogrzebać je na dnie serca razem z innymi, mniej lub bardziej ważnymi, emocjami. Czy cierpiała? Tego sama nie była do końca pewna. Czuła jednak, że ogarniał ją smutek. Czy kochała? Sama nie wiedziała, czym jest miłość. Trudno jest zdefiniować coś, czego nigdy się nie zaznało.

Czy miłością można nazwać uczucie pustki w miejscu, gdzie powinno być serce? Raczej nie. Nie można przecież mylić jej z cierpieniem. Ta powinna kojarzyć się z czymś przyjemnym i pięknym. Z czymś,  do czego chętnie się wraca. Tak jak przeciętna kobieta, z uśmiechem, wraca z pracy do domu, gdzie może przygotować obiad na powrót męża. Miłość powinna kojarzyć się  z czymś, co powoduje na chwilę, uśmiech na twarzy. Z czymś, co napawa nas szczęściem.

Czy miłością jest chwila znikająca w ułamku sekundy, gdy on na ciebie spogląda? Czy może jest to róża, którą otrzymała w miłym geście? Róża, która właśnie w tym momencie umierała i usychała bez dostępu do wody. Czerwona róża, leżąca na nocnej szafce obok drogiego zegarka i pary złotych kolczyków.

Ukłucie żalu. Niczym różany kolec raniący delikatną skórę dłoni. Kobieta przycisnęła dłoń do swych ust ze śladem rozmazanej szminki.

Chciała stłumić narastający w niej płacz. Nie mogła płakać. To był ten luksus, na który nie mogła sobie pozwolić w jego towarzystwie. Musiała być silna, bo czyż ona sama już dawno nie wyrzekła się miłości? Nie może więc teraz tego żądać. Nie od niego.

Zielone oczy zerknęły w bok. Pościel unosiła się miarowo w rytm jego spokojnego oddechu. Nawet w ciemności potrafiła dostrzec czarne, równo przystrzyżone włosy. Widziała, jak pod powiekami drgają oczy pod wpływem jakiegoś snu. Czy śnił o niej? Wątpiła w to. Jednak mimo to miała nadzieję, że jest inaczej.

Niejednokrotnie zastanawiała się, kim dla niego była. Zabawką, kochanką? Widywali się niemal codziennie, prócz weekendów.  Zawsze w tej samej kawiarni o godzinie dziewiętnastej. Zawsze przy tym samym stoliku pod oknem. Wypijali po drinku, ona tonik z wódką, on martini z oliwką, po czym wychodzili przytuleni i zmierzali tu. Do pokoju numer 185, w przydrożnym hoteliku, na który nikt nie zwracał uwagi.

Za drzwiami małego pokoju, gdzie czuć było stęchlizną, a brązowa wykładzina pamiętała lepsze czasy, oddawali się sobie. Od wejścia do łóżka, które stało pod oknem, prowadziła ścieżka ułożona z części męskiej i damskiej garderoby.

Dwoje kochanków  splatało się w tańcu zmysłów, rozkoszy i przyjemności. Zapominali wtedy o reszcie świata. Nie interesowało ich to, że w jednym z rogów pomieszczenia rozwijała się pleśń i grzyb. Nie obchodził ich hałas telewizora dochodzący zza ściany, ani fakt, że sufit był popękany w wielu miejscach.

Liczyła się wtedy ta chwila, kiedy oboje stawali się jednością. Kiedy pokój wypełniały dźwięki ekstazy, a powietrze robiło się gorące pod wpływem ich rozpalonych ciał.

Czy to właśnie jest miłość? Kiedy dwoje ludzi daje sobie złudne poczucie bliskości i przynależności do siebie?

Czyżby miłością były te minuty, godziny, kiedy wyczekiwała na wiadomość o spotkaniu z nim? Może to ta ekscytacja, która ją ogarniała, gdy widziała jak wchodził do kawiarni i się do niej uśmiechał; może to właśnie było to uczucie, o którym nie miała pojęcia.

Już od wielu tygodni zastanawiała się, czy go kochała. Jednego była pewna. Uwielbiała go. Uwielbiała głęboki ton jego głosu, gdy wymawiał jej imię. Uwielbiała spojrzenie tych  bezdennych szarych oczu, w których można było się zatracić. Uwielbiała, gdy patrzył na jej symetryczną twarz, mówiąc przy tym, że jest piękna. Uwielbiała śmiech, rozbrzmiewający za każdym razem, gdy opowiadał o swojej pracy.   I ten dotyk. Dotyk jego ciepłych, silnych dłoni, które z taką pasją co noc błądziły po jej ciele, jakby chciał zapamiętać każdy minimetr jej osoby.

Zamknęła oczy i wzięła parę głębokich oddechów, starając się uspokoić rozszalałe i absurdalne myśli. Nie mogła przecież myśleć o nim w takich kategoriach. Musiała ochłonąć. Potrzebowała orzeźwienia i prysznicu.

Po cichu, najostrożniej jak tylko potrafiła, zaczęła wygrzebywać się spod pościeli. Delikatnie podniosła się z łóżka. Materac zaskrzypiał żałośnie, naruszając nocną ciszę. Nim jednak jej stopy dotknęły starej brązowej wykładziny, na nadgarstku poczuła delikatny, lecz stanowczy uścisk. Odwróciła się, odgarniając jedną ręką swoje długie blond włosy. Patrzył na nią rozmarzonym wzrokiem spod na wpół przymkniętych powiek. Długie, gęste rzęsy okalały szary kolor jego tęczówek.

– Gdzie idziesz? – wyszeptał czule, pieszcząc tonem głosu jej uszy. 

Wpatrywał się w nią jak w najpiękniejszą istotę na ziemi. Wyglądał na zakochanego, ale czy ją kochał?

– Muszę wziąć prysznic. Śpij. Zaraz wrócę – odpowiedziała cicho melodyjnym głosem, gładząc jego szorstki od zarostu policzek.

Nie przeszkadzało jej to. Lubiła go właśnie takiego. Kiedy nie miał na sobie garnituru, gdy było widać, że jest zwykłym człowiekiem. Mężczyzną, który potrafił być czuły, śmiać się i… kochać?

– Tylko się pośpiesz, Maju. – Zadrżała na całym ciele.

Jej imię, w jego ustach, brzmiało tak inaczej. Nie było tylko imieniem. Zlepkiem liter układającym się w jedno słowo. On potrafił wypowiedzieć je tak, że było wiadomo, iż to właśnie o nią chodzi. O blondwłosą Majkę z zielonymi oczyma, która co dzień wyczekiwała na wieczorne spotkanie ze swym ideałem. Uśmiechnęła się smutno, widząc, jak jego powieki na powrót się zamykają, jak zasypia.

            Łazienka połączona wraz z ubikacją, wcale nie była w lepszym stanie od pokoju. Kafelki były wszędzie, prócz na suficie. Miały mdły niebieski kolor. Szara fuga, zapewne kiedyś biała, teraz stała się siedliskiem wszelakich bakterii. Kabina prysznicowa wciśnięta w kąt, naprzeciwko sedesu, była zwykłym brodzikiem i kawałkiem folii na karniszu, który miał chronić posadzkę przed wodą. Wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć, znajdywały się rdzawo-brudne zacieki, nie dodające uroku.

Dziewczyna niechętnie odkręciła kurek z gorącą wodą, czemu towarzyszył donośny odgłos skrzypienia. Po chwili całe pomieszczenie wypełniło się mlecznobiałą parą.

            więk wody lecącej z prysznica stłumił narastający szloch. Maja pozwalała, by gorące krople spływające po jej skórze, wypaliły z niej ten ból. Ten cały smutek i złość na samą siebie.

Była głupią dziewczyną. Była głupia, bo kochała. Kochała czekać, mając świadomość, że może to ten ostatni raz. Kochała spędzać czas w jego towarzystwie. Kochała patrzeć na jego twarz, oczy, uśmiech. Kochała go całego.

Każdy ma własną definicję miłości. Dla blondwłosej Mai, miłością była wiadomość: „Dzisiaj o 19.” Miłością była droga przebyta z jej z przepychem urządzonego mieszkania do obskurnej kawiarni na końcu miasta. Miłością była szyba w dużym kwadratowym oknie, przez które wypatrywała tego jedynego. Otwarcie drzwi, oznajmujące dzwonkiem przybycie nowego klienta, było miłością. A także zimna kawa w brudnym dzbanku, której nikt z gości kawiarni nie odważył się napić. Szuranie krzesła o drewnianą podłogę oraz krótkie „Cześć, Maju” było częścią definicji tego słowa.

Maja odchyliła głowę, pozwalając kroplom wody wdzierać się do rozchylonych ust, niczym jego język chcący dać przyjemność płynącą z pocałunku. Drżącymi dłońmi zaczęła obmywać swoje ciało pozbywając się zapachu upojnej nocy.

Zmywała z siebie tę namiastkę jego, której nigdy nie dostanie na stałe.  Zmywała z siebie wstyd.

– Jesteś idiotką, Maju – powiedziała do siebie, pociągając nosem. Zakręciła wodę i wyszła spod prysznica, robiąc mokre plamy na niebieskich kafelkach. Otulona w duży ręcznik przeszła przez pokój.

Co chwilę pochylała się, podnosząc z podłogi swoje ubrania. Gdy wilgotny ręcznik zsunął się z jej powabnego ciała i z cichym odgłosem upadł na ziemię, ona zapinała swój czarny biustonosz. Chwilę po tym, nieśpiesznie, naciągnęła na siebie stringi w tym samym kolorze. Kupiła tę bieliznę specjalnie dla niego. By pożądał ją bardziej, by kochał ją bardziej, by pragnął bardziej niż dotychczas. Jednak się zawiodła. Nie spojrzał na nią dzisiejszego wieczoru tak, jakby tego chciała. Niczym zaprogramowany, pozbawił ją zbędnego odzienia i rzucił na łóżko, nie racząc spojrzeniem drogiego kawałku koronki. Nie obchodziło go to, co miała na sobie. Jego obchodziło tylko jej ciało, które co noc dawało mu to, czego potrzebował.

Usiadła na skraju łóżka i, nie spiesząc się, zaczęła rozczesywać swoje jasne pukle. Przymykając oczy wyobrażała sobie, że to nie grzebień lecz jego palce rozczesują jej włosy delikatnie przy tym gładząc po głowie i szczupłych ramionach.

Ostrożnie nałożyła pończochę, starając się nie rozerwać materiału. Ta samą czynność powtórzyła z drugą. Co wieczór ten sam scenariusz. Spotykają się, piją po drinku, przychodzą tu, rozbierają się i uprawiają seks. Monotonia, która innego dawno już by zniszczyła, ale nie ją.

Uczesana i w samej bieliźnie wstała i wyjrzała przez okno. Dostrzegła, jak niebo zaczynało zabarwiać się na różowo. – Już czas – pomyślała.

W tafli szyby dostrzegła swoje odbicie. Jej twarz bez makijażu wydawała się być pozbawiona wyrazu. Wytuszowane rzęsy i wulgarna kolorystyka idealnie maskowały prawdziwe „ja”. Tak naprawdę była zwykłą dziewczyną, która, szukając swego szczęścia, gdzieś w pewnym momencie zbłądziła na drodze życia. Błądząc dokonała wyboru, którego owoce musiała teraz sama przełknąć i strawić.

            Dłonią, niedbale usunęła resztki makijażu, z którymi nie poradziła sobie woda i sięgnęła po mini spódniczkę i białą koszulkę z głębokim dekoltem. Gdy zapinała czarne sandałki, zerknęła jeszcze raz na jego spokojną twarz. W tym samym czasie w czarnej kopertówce, leżącej przy drzwiach, rozległ się dźwięk zwiastujący wiadomość tekstową. Maja, jakby udając, że nie usłyszała telefonu, wpatrywała się w oblicze mężczyzny, którego pokochała, a z którym niedane było szczęśliwe życie.

Miłość. Zakazane uczucie, nie mające prawa narodzić się w jej sercu. Temat tabu, co nigdy nie powinien zostać poruszony, nawet w jej własnych myślach. Osoba o tak miękkim sercu jak ona, nie powinna spotykać się z kimś takim jak on.

Wzdychając, podniosła torebkę i wyjęła z niej telefon. Zielonym oczom ukazał się tekst wiadomości: „Następnego klienta masz dziś o 16:00. Macie się spotkać w Saturn Caffe.”

Podeszła jeszcze do stolika nocnego, na którym leżało pięćset złotych. Schowała pieniądze do kopertówki i, żegnając się pocałunkiem, opuściła pokój 185.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze karmią wenę.