Leżała
przy boku mężczyzny, przykryta śnieżnobiałą pierzyną pachnącą krochmalem. Twardy
materac nie pozwalał na znalezienie wygodnej pozycji do spania.
Otulała
ich noc. Prócz ciszy i odgłosu jego spokojnego oddechu, można było usłyszeć dźwięki
miasta, które nigdy nie zasypiało. Nocne
powietrze przesiąknięte spalinami wpadało przez uchylone okno, sprawiając, że woń
mieszaniny damskich i męskich perfum, stawała się coraz mniej wyczuwalna.
Jej
otwarte zielone oczy wpatrywały się w popękany sufit, wargi przygryzała
perłowymi zębami, a zadbane dłonie zaciskała na pościeli. Miała ochotę płakać,
jednak tłumiła w sobie to uczucie, starając się pogrzebać je na dnie serca
razem z innymi, mniej lub bardziej ważnymi, emocjami. Czy cierpiała? Tego sama
nie była do końca pewna. Czuła jednak, że ogarniał ją smutek. Czy kochała? Sama
nie wiedziała, czym jest miłość. Trudno jest zdefiniować coś, czego nigdy się
nie zaznało.
Czy
miłością można
nazwać uczucie pustki w miejscu, gdzie powinno być serce? Raczej nie. Nie można
przecież mylić jej z cierpieniem. Ta powinna kojarzyć się z czymś przyjemnym i pięknym.
Z czymś, do czego chętnie się wraca. Tak
jak przeciętna kobieta, z uśmiechem, wraca z pracy do domu, gdzie może
przygotować obiad na powrót męża. Miłość powinna kojarzyć się z czymś, co powoduje na chwilę, uśmiech na
twarzy. Z czymś, co napawa nas szczęściem.
Czy
miłością jest chwila znikająca w ułamku sekundy, gdy on na ciebie spogląda? Czy
może jest to róża, którą otrzymała w miłym geście? Róża, która właśnie w tym
momencie umierała i usychała bez dostępu do wody. Czerwona róża, leżąca na nocnej
szafce obok drogiego zegarka i pary złotych kolczyków.
Ukłucie
żalu. Niczym różany kolec raniący delikatną skórę dłoni. Kobieta przycisnęła
dłoń do swych ust ze śladem rozmazanej szminki.
Chciała
stłumić narastający w niej płacz. Nie mogła płakać. To był ten luksus, na który
nie mogła sobie pozwolić w jego towarzystwie. Musiała być silna, bo czyż ona
sama już dawno nie wyrzekła się miłości? Nie może więc teraz tego żądać. Nie od
niego.
Zielone
oczy zerknęły w bok. Pościel unosiła się miarowo w rytm jego spokojnego
oddechu. Nawet w ciemności potrafiła dostrzec czarne, równo przystrzyżone
włosy. Widziała, jak pod powiekami drgają oczy pod wpływem jakiegoś snu. Czy
śnił o niej? Wątpiła w to. Jednak mimo to miała nadzieję, że jest inaczej.
Niejednokrotnie
zastanawiała się, kim dla niego była. Zabawką, kochanką? Widywali się niemal
codziennie, prócz weekendów. Zawsze w
tej samej kawiarni o godzinie dziewiętnastej. Zawsze przy tym samym stoliku pod
oknem. Wypijali po drinku, ona tonik z wódką, on martini z oliwką, po czym
wychodzili przytuleni i zmierzali tu. Do pokoju numer 185, w przydrożnym
hoteliku, na który nikt nie zwracał uwagi.
Za
drzwiami małego pokoju, gdzie czuć było stęchlizną, a brązowa wykładzina
pamiętała lepsze czasy, oddawali się sobie. Od wejścia do łóżka, które stało
pod oknem, prowadziła ścieżka ułożona z części męskiej i damskiej garderoby.
Dwoje
kochanków splatało się w tańcu zmysłów,
rozkoszy i przyjemności. Zapominali wtedy o reszcie świata. Nie interesowało
ich to, że w jednym z rogów pomieszczenia rozwijała się pleśń i grzyb. Nie
obchodził ich hałas telewizora dochodzący zza ściany, ani fakt, że sufit był
popękany w wielu miejscach.
Liczyła
się wtedy ta chwila, kiedy oboje stawali się jednością. Kiedy pokój wypełniały
dźwięki ekstazy, a powietrze robiło się gorące pod wpływem ich rozpalonych
ciał.
Czy
to właśnie jest miłość? Kiedy dwoje ludzi daje sobie złudne poczucie bliskości
i przynależności do siebie?
Czyżby
miłością były te minuty, godziny, kiedy wyczekiwała na wiadomość o spotkaniu z
nim? Może to ta ekscytacja, która ją ogarniała, gdy widziała jak wchodził do
kawiarni i się do niej uśmiechał; może to właśnie było to uczucie, o którym nie
miała pojęcia.
Już
od wielu tygodni zastanawiała się, czy go kochała. Jednego była pewna.
Uwielbiała go. Uwielbiała głęboki ton jego głosu, gdy wymawiał jej imię. Uwielbiała
spojrzenie tych bezdennych szarych oczu,
w których można było się zatracić. Uwielbiała, gdy patrzył na jej symetryczną
twarz, mówiąc przy tym, że jest piękna. Uwielbiała śmiech, rozbrzmiewający za
każdym razem, gdy opowiadał o swojej pracy. I
ten dotyk. Dotyk
jego ciepłych, silnych dłoni, które z taką pasją co noc błądziły po
jej ciele, jakby chciał zapamiętać każdy minimetr jej osoby.
Zamknęła
oczy i wzięła parę głębokich oddechów, starając się uspokoić rozszalałe i
absurdalne myśli. Nie mogła przecież myśleć o nim w takich kategoriach. Musiała
ochłonąć. Potrzebowała orzeźwienia i prysznicu.
Po
cichu, najostrożniej jak tylko potrafiła, zaczęła wygrzebywać się spod
pościeli. Delikatnie podniosła się z łóżka. Materac zaskrzypiał żałośnie,
naruszając nocną ciszę. Nim jednak jej stopy dotknęły starej brązowej
wykładziny, na nadgarstku poczuła delikatny, lecz stanowczy uścisk. Odwróciła
się, odgarniając jedną ręką swoje długie blond włosy. Patrzył na nią rozmarzonym
wzrokiem spod na wpół przymkniętych powiek. Długie, gęste rzęsy okalały szary
kolor jego tęczówek.
–
Gdzie idziesz? – wyszeptał czule, pieszcząc tonem głosu jej uszy.
Wpatrywał
się w nią jak w najpiękniejszą istotę na ziemi. Wyglądał na zakochanego, ale czy
ją kochał?
–
Muszę wziąć prysznic. Śpij. Zaraz wrócę – odpowiedziała cicho melodyjnym głosem,
gładząc jego szorstki od zarostu policzek.
Nie
przeszkadzało jej to. Lubiła go właśnie takiego. Kiedy nie miał na sobie
garnituru, gdy było widać, że jest zwykłym człowiekiem. Mężczyzną, który
potrafił być czuły, śmiać się i… kochać?
–
Tylko się pośpiesz, Maju. – Zadrżała na całym ciele.
Jej
imię, w jego ustach, brzmiało tak inaczej. Nie było tylko imieniem. Zlepkiem
liter układającym się w jedno słowo. On potrafił wypowiedzieć je tak, że było
wiadomo, iż to właśnie o nią chodzi. O blondwłosą Majkę z zielonymi oczyma, która
co dzień wyczekiwała na wieczorne spotkanie ze swym ideałem. Uśmiechnęła się
smutno, widząc, jak jego powieki na powrót się zamykają, jak zasypia.
Łazienka połączona wraz z ubikacją,
wcale nie była w lepszym stanie od pokoju. Kafelki były wszędzie, prócz na
suficie. Miały mdły niebieski kolor. Szara fuga, zapewne kiedyś biała, teraz
stała się siedliskiem wszelakich bakterii. Kabina prysznicowa wciśnięta w kąt,
naprzeciwko sedesu, była zwykłym brodzikiem i kawałkiem folii na karniszu, który
miał chronić posadzkę przed wodą. Wszędzie, gdzie okiem nie sięgnąć, znajdywały
się rdzawo-brudne zacieki, nie dodające uroku.
Dziewczyna
niechętnie odkręciła kurek z gorącą wodą, czemu towarzyszył donośny odgłos
skrzypienia. Po chwili całe pomieszczenie wypełniło się mlecznobiałą parą.
Dźwięk wody
lecącej z prysznica stłumił narastający szloch. Maja pozwalała, by gorące
krople spływające po jej skórze, wypaliły z niej ten ból. Ten cały smutek i złość
na samą siebie.
Była
głupią dziewczyną. Była głupia, bo kochała. Kochała czekać, mając świadomość, że
może to ten ostatni raz. Kochała spędzać czas w jego towarzystwie. Kochała
patrzeć na jego twarz, oczy, uśmiech. Kochała go całego.
Każdy
ma własną definicję miłości. Dla blondwłosej Mai, miłością była wiadomość:
„Dzisiaj o 19.” Miłością była droga przebyta z jej z przepychem urządzonego
mieszkania do obskurnej kawiarni na końcu miasta. Miłością była szyba w dużym
kwadratowym oknie, przez które wypatrywała tego jedynego. Otwarcie drzwi,
oznajmujące dzwonkiem przybycie nowego klienta, było miłością. A także zimna
kawa w brudnym dzbanku, której nikt z gości kawiarni nie odważył się napić.
Szuranie krzesła o drewnianą podłogę oraz krótkie „Cześć, Maju” było częścią
definicji tego słowa.
Maja
odchyliła głowę, pozwalając kroplom wody wdzierać się do rozchylonych ust,
niczym jego język chcący dać przyjemność płynącą z pocałunku. Drżącymi dłońmi
zaczęła obmywać swoje ciało pozbywając się zapachu upojnej nocy.
Zmywała
z siebie tę namiastkę jego, której nigdy nie dostanie na stałe. Zmywała z siebie wstyd.
–
Jesteś idiotką, Maju – powiedziała do siebie, pociągając nosem. Zakręciła wodę
i wyszła spod prysznica, robiąc mokre plamy na niebieskich kafelkach. Otulona w
duży ręcznik przeszła przez pokój.
Co
chwilę pochylała się, podnosząc z podłogi swoje ubrania. Gdy wilgotny ręcznik
zsunął się z jej powabnego ciała i z cichym odgłosem upadł na ziemię, ona
zapinała swój czarny biustonosz. Chwilę po tym, nieśpiesznie, naciągnęła na
siebie stringi w tym samym kolorze. Kupiła tę bieliznę specjalnie dla niego. By
pożądał ją bardziej, by kochał ją bardziej, by pragnął bardziej niż dotychczas.
Jednak się zawiodła. Nie spojrzał na nią dzisiejszego wieczoru tak, jakby tego
chciała. Niczym zaprogramowany, pozbawił ją zbędnego odzienia i rzucił na łóżko,
nie racząc spojrzeniem drogiego kawałku koronki. Nie obchodziło go to, co miała
na sobie. Jego obchodziło tylko jej ciało, które co noc dawało mu to, czego
potrzebował.
Usiadła
na skraju łóżka i, nie spiesząc się, zaczęła rozczesywać swoje jasne pukle.
Przymykając oczy wyobrażała sobie, że to nie grzebień lecz jego palce
rozczesują jej włosy delikatnie przy tym gładząc po głowie i szczupłych
ramionach.
Ostrożnie
nałożyła pończochę, starając się nie rozerwać materiału. Ta samą czynność
powtórzyła z drugą. Co wieczór ten sam scenariusz. Spotykają się, piją po
drinku, przychodzą tu, rozbierają się i uprawiają seks. Monotonia, która innego
dawno już by zniszczyła, ale nie ją.
Uczesana
i w samej bieliźnie wstała i wyjrzała przez okno. Dostrzegła, jak niebo
zaczynało zabarwiać się na różowo. – Już
czas – pomyślała.
W
tafli szyby dostrzegła swoje odbicie. Jej twarz bez makijażu wydawała się być pozbawiona
wyrazu. Wytuszowane rzęsy i wulgarna kolorystyka idealnie maskowały prawdziwe
„ja”. Tak naprawdę była zwykłą dziewczyną, która, szukając swego szczęścia,
gdzieś w pewnym momencie zbłądziła na drodze życia. Błądząc dokonała wyboru,
którego owoce musiała teraz sama przełknąć i strawić.
Dłonią,
niedbale usunęła resztki makijażu, z którymi nie poradziła sobie woda i
sięgnęła po mini spódniczkę i białą koszulkę z głębokim dekoltem. Gdy zapinała
czarne sandałki, zerknęła jeszcze raz na jego spokojną twarz. W tym samym
czasie w czarnej kopertówce, leżącej przy drzwiach, rozległ się dźwięk
zwiastujący wiadomość tekstową. Maja, jakby udając, że nie usłyszała telefonu,
wpatrywała się w oblicze mężczyzny, którego pokochała, a z którym niedane było
szczęśliwe życie.
Miłość.
Zakazane uczucie, nie mające prawa narodzić się w jej sercu. Temat tabu, co nigdy nie
powinien zostać poruszony, nawet w jej własnych myślach. Osoba o tak miękkim
sercu jak ona, nie powinna spotykać się z kimś takim jak on.
Wzdychając,
podniosła torebkę i wyjęła z niej telefon. Zielonym oczom ukazał się tekst
wiadomości: „Następnego klienta masz dziś o 16:00. Macie się spotkać w Saturn
Caffe.”
Podeszła
jeszcze do stolika nocnego, na którym leżało pięćset złotych. Schowała
pieniądze do kopertówki i, żegnając się pocałunkiem, opuściła pokój 185.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze karmią wenę.