Jesień była bardzo deszczowa, czemu wtórował zimny wiatr, starający się wedrzeć przechodniom za kołnierze wraz z kroplami deszczu, spadającego z nieba. Porywiste podmuchy kradły ludziom czapki z głów, podstępnie ściągały kaptury i zawijały szaliki wokół twarzy. Nikt nie miał najmniejszej ochoty na to, aby opuszczać ciepłe mury swojego domku, gdzie było ciepło i przyjemnie. Jednak, mimo paskudnej pogody zdarzali się tacy śmiałkowie. Wszak ludzie mieli swoje mniejsze oraz większe obowiązki.
Zasapany pan z wąsem, trzymający kurczowo jedną ręką swój beret na łysiejącej głowie, zaś drugą przyciskającą do piersi teczkę, spieszył się na bardzo ważne spotkanie. Burknął wściekle, gdy wdepnął w głębszą, niż się spodziewał kałużę. Mijająca go siwa kobieta, z foliowym kapturem mocno związanym pod szyją, łapała co chwilę za rozwalający się na wietrze parasol. Po drugiej stronie ulicy szedł młody chłopak. Kaptur czerwonej kurtki osłaniał mu twarz. Na plecach miał założony tornister. Dłonie ukrył w kieszeni kurtki. Parę razy obrócił się za siebie, sprawdzając, czy aby na pewno nikt go nie widział.
Widząc, że mijani go przechodnie nie zwracali na niego
uwagi, zdjął z ramion plecak, przystając przy zaułku, gdzie z pobliskiego
sklepu wynoszono co wieczór śmieci do wielkiego kontenera. Bez skrępowania
rozsunął suwak, a ze środka wyjął coś puchatego, co cisnął prosto w zaułkową
kałużę.
— Już cię nie potrzebuję. W szkole się śmieją, że ciągle z tobą chodzę — powiedział
chłopak, patrząc w czarne guziczki, będące oczami pluszowego misia.
Miś patrzył na chłopaka, ale ten zaraz poszedł w swoją
stronę, zostawiając zabawkę na deszczu w kałuży, której woda zaczęła coraz
bardziej wsiąkać w mięciutki materiał pluszaka.
— Jak to mnie nie potrzebujesz? Adasiu? — spytał miś, zaś imię chłopaka, który go porzucił
wypowiedział z prawdziwym przejęciem.
Głowa misia smutno oparła się na pulchnym brzuszku z
pofilcowanym brązowym futerkiem.
— Na pewno mnie nie porzuciłeś, prawda? Wrócisz po mnie. Jak zawsze wracałeś,
gdy o mnie zapomniałeś i zostawiałeś w huśtawce na placu zabaw. Mieliśmy tyle
radosnych chwil razem. Przecież nie raz płakałeś mi w futerko, gdy byłeś
malutki i miałeś koszmary. Mówiłem wtedy, że nic ci nie grozi, bo ja jestem
przy tobie. Adasiu? — mówił miś cichutko.
Miś spojrzał w miejsce, gdzie stał chłopak, jednak ten
nie wrócił. Zamiast niego, na misia patrzyła dziewczynka spod niebieskiej
parasolki.
— Fuj — powiedziała, krzywiąc się. — Pewnie zasikany — dodała i ruszyła w swoim kierunku, pozostawiając misia
samego.
— Jestem czystym misiem — żachnął się pluszak. Czarne guziczki popatrzyły na
brązowe futerko.
— Może nie jestem nowym i puchatym misiem, ale za to czystym. Mama Adasia
prała mnie regularnie — oznajmił, jednak nikt nie słuchał porzuconej zabawki.
Nikt jej nawet nie słyszał, bowiem, aby usłyszeć zabawkę
trzeba mieć z nią prawdziwą więź. Tylko dzieci rozumieją swoje zabawki, i tylko
bardzo niewielu dorosłych dalej to potrafiło.
W pewnym wieku przestawało się rozmawiać z zabawkami.
Powierzać im swoje tajemnice, lęki, opowiadać o tym, jak minął dzień, podczas
herbatki w towarzystwie wystrojonych lalek na ich wytwornym przyjęciu.
Miś rozejrzał się po zaułku. Jego plecy były oparte o
kontener na śmieci. Pluszak siedział w cieniu i chłodzie, co wcale a wcale się
mu nie podobało. Zaułek był wąski i mało widoczny, przez co sam miś był ledwo
dostrzegalny. To, że zauważyła go tamta niemiła dziewczynka, było prawdziwym
zrządzeniem losu.
Szkoda tylko, że nie przeniosła misia w bardziej suche
miejsce. Kałuża nie należała do najprzyjemniejszych. Woda w niej była brudna i
zimna. I śmiesznie pachniała.
Ruch na ulicy widocznej z zaułka powoli ustawał. Jasność
dnia zaczęła ustępować ciemności nocy. Wkrótce zapaliły się uliczne latarnie, w
tym jedna w zaułku nad drzwiami, prowadzącymi na tyły sklepu. Drzwi w pewnym
momencie otworzyły się, a pan w kolorowym fartuchu wyrzucił do kontenera worek
śmieci. Na mokrego misia nawet nie spojrzał.
— Ej, halo, przepraszam, tu jestem! Zimno mi! — zawołał miś, co było na nic.
Tylko Adaś mógłby go usłyszeć, gdyby tylko tu był.
Guziczkowe oczka wpatrywały się w kałużę. Tylko dzięki
niej mógł zobaczyć, jak jasne niebo zmieniało kolory. Na pomarańczowe, różowe,
aż w końcu stało się granatowe, a na nim zaczęły pojawiać się jasne punkciki.
Miś pamiętał, jak z Adasiem jeszcze parę dni temu
siedzieli na parapecie i wyglądali nocą przez okno. Adaś już wtedy rzadko się
do misia odzywał.
W kałuży zamigotało coś jeszcze. Coś co nie było
gwiazdami. Te migoczące punkciki były namalowane na jakimś niewyraźnym
kształcie, który przysłonił gwiazdy odbijające się w wodzie.
— Co tu robisz? — usłyszał miś,
który z trudem spojrzał na intruza.
— To mój zaułek — powiedział nieznajomy głos.
— Leżę w kałuży, nie widać? — poskarżył się miś. — Nawet nie wiem gdzie jestem — dodał.
W końcu udało się przekrzywić misiowi głowę tak, aby móc
spojrzeć na właściciela tego melodyjnego głosu.
Patrzyły na niego świecące w ciemności złote oczy. Twarz
intruza była równie włochata niczym zmechacone futerko misia. Jednak futerko
przybysza było białe, misia zaś brązowe. Długie wąsy zadrżały, a różowy nos się
poruszył, gdy nieznajomy chciał obwąchać pluszaka.
— Kim jesteś? — spytał miś.
— Jestem kotem. A to mój zaułek, jak wspominałem, zaiste — miauknął przybysz,
siadając z gracją, a swoje białe łapki owinął puchatym ogonkiem.
— Jesteś brudny — zauważył miś, przyglądając się kotu.
— Nie mam domu, to jestem, zaiste. A ty kim jesteś? — spytał kot.
— Misiem. Nazywam się Guzik i należę do Adasia. Wcześniej należałem do mamy
Adasia, Basi. Basia przestała mnie słyszeć, to oddała mnie Adasiowi, jak ten
pojawił się w naszym domu. Były tam też inne misie, ale z czasem zaczęły
znikać. Może tez poszły do nowych dzieci, jak ja do Adasia. To Adaś mnie tu
zostawił i tak siedzę. Czekam na niego. Wróci po mnie. Zawsze po mnie wracał — opowiedział Guzik.
Kot zmarszczył brwi aż zadrżały mu wąsy. Prychnął w łapkę
i potrząsnął głową na boki.
— Guzik, oj, Guzik. Skoro tu jesteś, to Adaś nie wróci, zaiste — odparł kocur,
wstając i się przeciągając. — Uwierz mi, zaiste, na słowo, bowiem jakby to było
wczoraj, pamiętam sam wylądowałem w tym zaułku, Guziku — wyjawił kocur,
patrząc uważnie na misia.
Obszedł pluszaka i wskoczył na kontener, w którym zaczął
energicznie przebierać łapką.
— Dlaczego? — padło pytanie misia, zaś kocur tylko prychnął i miauknął z irytacją.
Wychylił się, aby uraczyć misia spojrzeniem pełnym nonszalancji.
— Pytasz mnie, Guziku, o to dlaczego się tu znalazłem, czy dlaczego Adaś nie
wróci?
Miś zastanowił się chwilę.
— Dlaczego Adaś po mnie nie wróci — sprostował Guzik całe swoje nadzieje, pokładając w
kocie, który nie tylko go słyszał, ale i rozumiał.
Kot zeskoczył z kontenera, a w pyszczku trzymał kawałek
szynki. Ostrożnie ułożył swoją kolację przed sobą, uważając, aby jej nie
zabrudzić, czy w kałuży nie zamoczyć. Polizał swoje jasne łapki, jednak ten
zabieg nie sprawił, że nagle stały się czyste. Całe białe futerko kotka było
umorusane.
— Zaiste, musisz mieć tylko plusz w tej puchatej głowie — westchnął kocur,
jakby nie miał ochoty wdawać się w dalsze dyskusje z misiem.
— Adaś po ciebie nie wróci, dlatego, bo to ludź, a ludzie nie wracają po
coś, co wyrzucili na śmietnik. Tez wylądowałem w tej kałuży. Tydzień
doprowadzałem moje piękne białe futerko do porządku, a wierz mi, łatwe to nie
było. Zaiste, tak jak ty teraz, patrzyłem za róg zaułka i czekałem. Długo
czekałem, aż w końcu musiałem ruszyć w świat. Zaiste, nie mogłem tu tyle czasu
siedzieć. Coś jeść muszę, a tu — powiedziawszy to, wskazał łapką na kontener — jedzenie dają
tylko wieczorami. I to nie zawsze.
— Też zostałeś wyrzucony? — spytał zmartwiony miś.
Kot pokiwał głową.
Miś westchnął smutno, nie tylko nad swoim losem, ale
także nad losem tego pięknego kocura.
— Powiedzieli, że mnie już nie potrzebują — dodał kot, łapiąc szynkę w pyszczek, po czym odwrócił
się i bez pożegnania czmychnął z zaułku, pozostawiając misia samego.
Guzik został sam. Noc zaczęła się na dobre. Dało się
słychać najróżniejsze odgłosy, jakie można usłyszeć tylko wtedy, gdy słońce
chowało się zmęczone za horyzontem, a na jego miejscu pojawiał się rozbudzony
księżyc.
Z pobliskiego parku słychać było pohukiwanie jakiegoś
ptaka, świerszcze z pobliskiego skwerku dawały głośny koncert. Czasem zaszczekał
pies. Gdzieś kłóciły się koty, których miauknięcia niosły się po okolicy.
W zaułku, coś zaszeleściło, co sprawiło, że Guzik sapnął
lekko wystraszony.
Skrobotanie, drapanie, lekkie popiskiwanie były odgłosami
dla misia zupełnie nowymi. Czymś czego do tej pory nigdy nie słyszał. Nie miał
pojęcia, co za stworzenie mogło je wydawać, ale jedno było pewne — Guzikowi one się
nie podobały.
Najgorsze w byciu pluszowym misiem było to, że nie
potrafiło się chodzić; nie mógł więc czmychnąć i się schować pomiędzy ścianą a
kontenerem, pod którym siedział.
— Ciągle tylko ten zaułek. Dlaczego nie możemy sobie poszukać innego, he? Tu
niczego nowego nie znajdziemy, jeno szynka i ser, szynka i ser — dało się słyszeć
wyraźnie czyjś piskliwi głosik, a chrobotanie przybrało na sile.
— Maciek, nie marudź. Nie mam siły na dalekie wędrówki. Starość nie radość,
wiesz? Jak sam będziesz mieć trzy lata to wtedy pogadamy — odpowiedział
drugi, równie piskliwie.
Zza kontenera wyłoniły się dwie - mniejsze od kota — włochate postacie.
Miały podłużne ciałka, pokryte szaro-ciemnym futerkiem. Różowe uszka, ogonki i
nosek na podłużnym pyszczku oraz małe czarne okrągłe paciorkowate oczy.
Widząc misia, jedna z postaci stanęła na dwóch łapkach i
obwąchując powietrze, ruszała zabawnie noskiem.
— Bogdan, cho no tu na chwile, he.
— No, co znowu, Macieju? Doprawdy... — zdanie zostało przerwane w połowie, gdy drugie
paciorkowe oczy zwróciły się wprost na Guzika.
— Dobry wieczór — przywitał się cicho miś. — Jestem Guzik, pluszowy mis. Proszę, nie róbcie mi
krzywdy.
— Widzisz, Maciek. Pluszowy miś. A ty od razu dęba stanąłeś, jakbyś
zapomniał, żeś szczur z kanałów, a nie koń wystawowy — powiedział Bogdan.
Zaraz spojrzał na misia i podrapał się po lekko siwym
pyszczku.
— Bogdan jestem, Guziku. Krzywdy ci nie zrobimy. Jedzenia szukamy. Wiesz,
może czy ten ludź już coś wrzucał do tego cudu natury i techniki, zwanego przez
dwunożnych śmietnikiem?
— Mój kanał, to najlepszy kanał w mieście, Bogdan. Zaraz w centrum, dobra
lokalizacja, ogrzewane rurami cieplnymi, z dostępem do wody pitnej, co to
cieknie po ścianie z tej od lat niezałatanej przez dwunogich dziury. — Młody szczurek
najwyraźniej nie zwrócił w ogóle uwagi, że jego kompan od krótkiej chwili wdał
się w rozmowę z misiem i już w ogóle go nie słuchał.
— Ten gaduła, to Maciej. Jesteśmy szczurami. Nie napadamy na pluszowe misie.
Swoją drogą, Guziku, skąd się tu wziąłeś? — zainteresował się Bogdan.
Szczur miał zamiar usiąść obok misia, jednak zaraz, jak
tylko zamoczył łapkę w kałuży cofnął się i spojrzał na Macieja, który dalej był
pogrążony w rozmowie samym z sobą.
— Maciek — zawołał Bogdan. — Maciek, do stu kotów, skup się, szczurze niemyty.
— He? — Maciej zwrócił swoje czarne oczka na swojego kompana.
— Utrapienie — mruknął pod nosem starszy szczur, kręcąc przy tym głową. Wskazał zaraz
łapką na misia. — Pomóż mi przenieść tego biedaka tak, by nie siedział w tej paskudnej
kałuży. To się ne godzi, by jakakolwiek istota siedziała z kuperkiem w tak mało
przyjemnym bajorku — wyjaśnił.
— Naprawdę to dla mnie zrobicie? — ucieszył się Guzik. — Strasznie mi źle. Morko i zimno.
— No dobra, he — skwitował Maciej, zacierając łapki i podszedł do misia, chcąc go złapać
pod ramię.
Z drugiej strony Bogdan, uczynił to samo. Trochę się
szarpali, trochę zasapali, ale udało się im podnieść nasiąkniętego wodą
pluszaka i odstawić obok, gdzie było bardziej sucho.
— No, mały, tu powinno być ci zdecydowanie lepiej — powiedział Bogdan.
— Dziękuję wam. Szczury to naprawdę muszą być szlachetne zwierzęta — odparł Guzik,
zadowolony, że nie musiał już siedzieć w tej lodowatej wodzie.
— Czy takie szlachetne? Widzisz, mały, z tą szlachetnością to różnie bywa.
Mi się nie chce już bawić w intrygi i przysługi za przysługi, za stary na to
jestem. Trzy lata skończyłem parę dni temu. Marzy mi się ciepła norka i
spiżarka zapchana po sufit. Ale ten tam — tu Bogdan wskazał na Maćka, co zaczął się po kontenerze
wspinać, aby poszukać czegoś do jedzenia. — To już inna historia. Młody jest, to i cwany — wyjaśnił.
— Oh... oh... oh! Nie, nie, nie… NIE! — zawołała Maciek, starając się utrzymać równowagę na
krawędzi kontenera.
Niestety, nie udało się mu to. Łapki ślizgały się po
mokrej powierzchni, chcąc złapać się czegokolwiek pazurkami. Na próżno.
Szczurek stracił równowagę i spadł prosto w lodowatą kałużę, w której jeszcze
przed chwilą siedział porzucony Guzik.
Woda chlusnęła na wszystkie strony. Bogdan, osłonił się
łapkami, jednak Guzik nie miał takiej możliwości i filcowe futerko znowu było
mokre.
Szczur Bogdan spojrzał na misia przepraszającym wzrokiem,
po czym, kręcąc głowa zwrócił się do swojego przyjaciela.
— Macku, i po co tam szedłeś sam, co?
Maciek wyszedł z kałuży i zaraz się roześmiał.
— Widziałeś ten lot, he? — spytał wesoło Bogdana. — Gdyby dawali za takie wyczyny jedzenie już nigdy nie
przymieralibyśmy głodem, Bogdan — powiedział Maciek, otrzepując się energicznie z wody.
— Nic ci się
nie stało? — spytał miś.
Maciej uniósł
szczurze brwi zdziwiony pytaniem.
— Nie, ale
dziękuję za troskę — odpowiedział, po czym zwrócił się do Bogdana:
— Z tego co
widziałem, to nic tam jadalnego nie ma. Nic tu po nas. Musimy iść dalej.
— Już idziecie?
— zapytał Guzik wyraźnie zasmucony tą nowiną. Nie chciał znowu zostawać sam.
Była noc, a nigdy nie wiadomo co następnym razem wyłoni się z ciemności.
— Widzisz,
mały, my szczury musimy coś jeść, tu niczego takiego nie ma. Musimy ruszać w
dalszą drogę. Kto wie, może się jeszcze spotkamy. Uważaj na siebie Guziku —
powiedział Bogdan, po czym pomachał do misia.
Maciej siknął
misiowi na pożegnanie głową i czym prędzej ruszył za starszym kolegą. Po chwili
oba szczury zniknęły za zakrętem, a Guzik został sam.
Chwila
samotności jednak nie trwała długo, bowiem po paru minutach do zaułka dumnym
krokiem wszedł kot, z którym to Guzik rozmawiał z początkiem wieczora.
Kocur, widząc
misia, miauknął zdziwiony.
— Zaiste, to
znowu ty — powiedział, podchodząc do pluszaka. — Myślałem, że jak wrócę to
ciebie już tu nie będzie.
Guzik spojrzał
na kocura.
— A niby jak
miałbym stąd zniknąć skoro nie potrafię chodzić. Jestem tylko pluszowym misiem,
nie żywym zwierzątkiem — odparł Guzik.
Kocur usiadł
obok misia.
— Zaiste —
przytaknął. — A jednak nie siedzisz już w tej kałuży. Czyli potrafisz się
ruszać.
— Nie prawda —
zaprzeczył Guzik. — Pomogły mi szczury. Zanim przyszedłeś pojawiła się tu taka
dwójka miłych szczurków.
Kocur prychnął.
— Szczury,
zaiste. Nie powiedziałbym aby te stworzenia należały do najmilszych, ale skoro
ci pomogły... Przynajmniej nie będziesz mokry. Zaiste, bycie mokrym to bardzo
nieprzyjemne uczucie — powiedział kocur.
— Jak masz na
imię, kocie? — spytał miś, bowiem nie widział, jak zwracać się do swojego
rozmówcy.
Kocura
najwidoczniej zdziwiło to pytanie. Jego długie wąsy zadrżały, poruszone ruchem
głowy, gdy ten przechylił ją ciekawsko w jedna stronę, aby uważniej przyjrzeć
się Guzikowi.
— A dlaczego
mnie pytasz?
— Nie chcę mówić
do ciebie „kocie”. Uważam, że to bardzo nie ładnie. Moje imię znasz. Chciałbym
poznać twoje, skoro już tu siedzimy razem i rozmawiamy — wyjaśnił pluszowy miś,
a kocura najwidoczniej ta odpowiedź usatysfakcjonowała, bo pokiwał głową.
— Zaiste, masz
rację, Guziku. Nazywam się Akysz — wyjawił kot, dumie przy tym unosząc
pyszczek.
— Akysz? —
zdziwił się Guzik. — Cóż za niespotykane imię.
— Zaiste —
przyznał Akysz. — Nie zawsze się tak nazywałem. Kiedyś, dawno temu, kiedy moje
futerko było mięciutkie, gładkie i błyszczące, czyste, świeże, pachnące tym,
czym pachniał dom, w którym mieszkałem, nosiłem imię Puszek — powiedział Akysz.
— Dlaczego więc
teraz nazywasz się Akysz, a nie Puszek? — spytał miś.
Kocur stanął na
równe łapki i się przeciągnął, mocno przy tym wyginając swoje plecy. Zamruczał
pod nosem. Zrobił parę kroków na około pluszowego misia, po czym westchnął
jakby ze smutku.
Przystanął w
końcu obok Guzika i spojrzał na nocne niebo usłane gwiazdami.
— Mówiłem Ci
wcześniej. Tak, jak ciebie, ktoś mnie tu zostawił. Tyle, że wtedy było znacznie
zimniej. Zaułek był brudny i mokry od topniejącego i zamarzającego na przemian
śniegu. Zaiste, zimna to była pora, a ja byłem ledwo dorosłym kociakiem —
podjął opowieść kocur, a głos jego był niezwykle spokojny i melodyjny.
— Tak, jak ty
upierałem się, że po mnie ktoś wróci. Przecież w domu było ciepło, zawsze
wszystko mogłem. Miałem pełną miskę. Dużo zabawek. Kryjówek. Co wieczór drapano
mnie za uchem, głaskano gdy zasypiałem na kolanach, gdy moje dwunogi patrzały w
ten ich telewizor. W końcu coś się zmieniło. Urosłem. Z kolan mnie coraz
częściej zrzucano. Zapominano nasypać mi karmy. Pochowano moje zabawki. Pewnego
dnia, bawiłem się z moim człowiekiem. Byłem taki szczęśliwy, że mnie w końcu
zauważył, zaiste. Wskoczyłem do kartonu, który mi podsunął z zabawką, a ten go
zamknął ze mną w środku. Gdy karton się otworzył, byłem już tutaj i nim
zdążyłem zareagować, ujrzałem tylko, jak człowiek na mnie patrzy i zatrzaskuje
drzwi samochodu. Odjechał, zaiste. Ja zostałem tu sam. Gdy tak czekałem, aż
mnie stad zabiorą, zgłodniałem, więc wskoczyłem na ten kontener — Tu Akysz wskazał śmietnik, pod którym
oboje się znajdowali. — Gdy tak
szukałem w tych śmieciach, czegoś co by warto było zjeść, usłyszałem głośne
„akysz”. Zaiste, tak mnie nazwano. Akysz. Powtórzył to ten człowiek jeszcze
parę razy i mnie strącił miotłą. Zaiste, wyobrażasz to sobie? Mnie, miotłą?
Guzik
mimowolnie się zaśmiał. Nie chciał sprawić kotu przykrości, jednak sposób w
jaki to powiedział, naprawdę rozbawił misia. Miś jednak szybko się zreflektował
i poprosił kocurka o to, aby ten kontynuował.
Akysz
odchrząknął i usiadł obok misia. Na tyle blisko, że Guzik mógł poczuć ciepło
bijące od kota.
— Pomyślałem,
że nikt nie będzie mnie ganiał miotłą. Zaiste to było bardzo poniżej mojej
godności i nie mogłem się godzić na takie traktowanie. Ruszyłem więc stad.
Wiedziałem, że samym siedzeniem tu niczego do jedzenia nie znajdę, a jeść coś
musiałem. Byłem bardzo głodny, zaiste… No więc chodziłem od drzwi do drzwi, od
zaułka do zaułka, a gdzie bym nie poszedł, słyszałem te imię: „Akysz”.
Pomyślałem, że może mnie z kimś mylono i wyglądam, jak ten owy „Akysz”.
Przyjąłem w końcu ten los i to imię. Akysz mnie nazwała ulica, na której
musiałem zamieszkać. Puszek… Puszek musiał odejść w zapomnienie, zaiste.
— To bardzo
smutna historia, Akyszku. Smutne jest to, ze ktoś jest w stanie zostawić kogoś
tak na pastwę losu. Kogoś kto był częścią domu. Takie rzeczy nie powinny się
dziać.
Kocur
uśmiechnął się po swojemu, ruszając przy tym wąsami.
— Zaiste, masz
racje, Guziku. Nikt nie powinien doświadczać takiego losu. Jednak takie rzeczy
się dzieją. Stało się to mnie. Stało się to tobie.
Guzik pokiwał
delikatnie główką, po czym oparł ją o ciepłe futerko kocura.
Ten zdumiony
spojrzał na pluszowego misia, jednak niczego nie powiedział.
— Gdy mnie
pierwszy raz tu ujrzałeś, powiedziałeś, że to twój zaułek. O co ci chodziło,
Akyszku? — zapytał miś.
— Bo zawsze tu
wracam. Zawsze staram się, abym rano tu był. Wracam nocą, by dzień przywitać
widokiem tej ulicy. Bo mam nadzieję, Guziku. Zaiste, nadzieja to jedyne co mi
zostało, po tak długim czasie.
— Nadzieja? —
zdziwił się miś, a kocur westchnął.
— Nadzieja, że pewnego ranka, gdy otworzę oczy
mój człowiek tu będzie. Widzisz. Nie wiem, co się stało. Nie wiem, dlaczego tu
wylądowałem. Może sytuacja tego wymagała. Może tak musiało być. Może coś się
wydarzyło. A co jeśli oni po mnie wrócą? Bo będzie już dobrze? Wrócą i mnie tu
nie będzie? Zaiste, nie mogę na to pozwolić. Dlatego wciąż czekam — odparł z
wielką determinacja Akysz.
Guzik tym razem
zdziwił się już na poważnie.
— To dlaczego
powiedziałeś mi,żebym nie czekał, bo nikt po mnie nie wróci?
— Oh, zaiste,
tak powiedziałem. To dlatego, że minął rok i nikt po mnie nie wrócił. Tak samo
nikt nie wrócił, po Burka co dwie ulice dalej ma budę z kartonu. I po Kicię z
sąsiedniej alejki też nikt nie wrócił. A są tu dłużej ode mnie.
— Czy oni też
czekają? — zapytał Guzik.
— Tak. Oni też
czekają — przyznał kocur.
Akysz wstał i
podreptał w kółko, aby móc zwinąć się w kłębek. Ku zaskoczeniu pluszowego misa,
Akysz ułożył się tak, że swoim ciałem okrył go, jakby chciał ochronić przez
chłodem nocy.
— Akysz?
— Zaiste,
Guziku, jestem zmęczony. Śpij.
Guzik uschnął
się i wtulił w kocie futerko. Spojrzał jeszcze w niebo, a widząc jak coś na nim
migocze, uśmiechnął się pod nosem. Przypomniał sobie, co wtedy robił jego Adaś,
gdy coś tak błyskało nocą na niebie. Guzik uczynił to samo. Cicho pod nosem,
aby nie zbudzić kota, powiedział:
— Gwiazdko z
nieba: znajdź dla nas dom.
Poranek
przywitał śpiącego kocura i pluszowego misia promieniami jesiennego słońca,
które przyjemnie grzało, co było miłą odmianą po wczorajszym pochmurnym oraz
deszczowym dniu.
— Akysz, obudź
się. Akysz — Guzik starał się obudzić kota, bowiem w śpiącą dwójkę wpatrywały
się rozszerzone ze zdumienia i zachwytu niebieskie oczy.
Sześcioletnia
dziewczynka patrzyła to na kota, to na misia, a jej buzia była rozciągnięta w
szczerym uśmiechu.
— Co się
dzieje, Guziku? — zamruczał kocur, leniwie otwierając jedno oko.
Widząc
dziewczynkę, otworzył oba i zaraz uniósł głowę, aby móc się jej lepiej
przyjrzeć.
— Kto to jest,
Guziku i dlaczego na nas patrzy? — zapytał Akysz pluszowego misia.
Ten tylko
westchnął.
— Nie wiem.
Obudziłem się i już tu była.
— Mamo! Mamo! Mamo,
chodź tutaj szybko! — zawołała dziewczynka zwracając głowę, w prawo.
Nie minęła
chwila, a obok dziewczynki pojawiła się kobieta.
— Amelko,
dlaczego się zatrzymałaś? — spytała mama.
— Patrz. Kotek
— powiedziała Amelka, wskazując palcem na Akysza.
Mama spojrzała
za córką i uśmiechnęła się delikatnie.
— Owszem,
bardzo ładny kotek — przyznała kobieta, a na te słowa Akysz miauknął
ukontentowany. Zaraz też usiadł dumnie i prosto, jakby chciał, by te dwie osoby
go podziwiały.
— Mamusiu, a
czy możemy go zabrać? — spytała Amelka, po czym ukucnęła i wyciągnęła dłoń w
kierunku Akysza.
— Czy ja dobrze
słyszałem? — spytał Guzik kocurka.
Ten obrócił się
go swojego kompana i wesoło uniósł wąsy.
— Zaiste —
odparł Akysz, po czym spojrzał na Amelkę.
— Mamo, on
rozmawia z tym misiem — Amelka zdawała się być tym faktem bardzo rozbawiona.
Kobieta
ukucnęła obok córeczki i przyjrzała się kotu.
— Nie wygląda
na chorego. A ten miś chyba mu dotrzymywał towarzystwa — przyznała kobieta.
— Mamo, oni nie
mogą tu zostać. Zima idzie. Zabierzmy ich do domu — oznajmiła stanowczo Amelka.
Akysz w tym
momencie podszedł pod dłoń dziewczynki i pozwolił się pogłaskać.
— Możemy zabrać
kotka. Ten miś ci nie jest potrzebny — oznajmiła kobieta, wstając.
Amelka
natomiast podniosła Akysza na ręce, po czym pochyliła się aby złapać misia za
mokre ramię.
—To
przyjaciele. Przyjaciół nie wolno rozdzielać. Misia upierzemy, kotka wykąpiemy.
Będzie im dobrze.
Akysz zerknął
na trzymanego w dłoni Amelki Guzika.
— Cóż za
niewiarygodny początek dnia. Zaiste to jakiś cud — zamiauczał kot.
Guzik się
zaśmiał.
— No dobrze —
odezwała się mama, odbierając od Amelki kota, aby mu się przyjrzeć.
— Jak go
nazwiesz?
Amelka
zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
— Jest taki
puchaty. To oczywiste, mamo. Puszek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze karmią wenę.